Koszyk Szukaj Menu Konto Ulubione

Brak produktów w koszyku.

Kontynuuj zakupy

Wprowadź swój adres e-mail. Otrzymasz wiadomość z linkiem potrzebnym do zresetowania twojego hasła.

logo gustgust
1. Dane i adres dostawy
2. Wybór płatności i kuriera
3. Finalizacja zamówienia

 tekst: Robert Popilecki / ilustracje: Michał Loba 

OPOWIADANIE: TRANSPORT INTERNATIONAL ROUTIER

Przejdź do magazynu Zwykłe Życie

 

Przedstawiamy opowiadanie Roberta Popieleckiego, pierwotnie publikowane w 12. numerze „Zwykłego Życia”.

 Dawaj, dawaj, wsiadaj szybko, bo tu zakaz jest. O, dobra. Mocniej drzwiami. Jeszcze raz. No! Torbę tu z tyłu możesz rzucić, na wyrko. Na sam Kraków to cię, kolego, nie zawiozę, bo ja teraz, rozumiesz, pod Turyn jadę i na Cieszyn, ale tam przed Katowicami na krzyżówce złapię na radio kogoś, to se dalej pojedziesz jak raz.

A sie wypizgówa zrobiła jak raz, co nie? Śnieży i śnieży. Też się cieszę właśnie, że na italiańców kurs wziąłem, szesnaście stopni u nich, kolega mi w esemesie napisał. Za ile? A ze dwa dni, może trzy, bo pauzy będę musiał wykręcić. Mam lewe tarczki, Czechy przelecę, ale na Austrii to nie pogadasz, sprawdzą tacho i tysiąc euro jak raz.

Co ty gadasz, jaki kawał świata? Na Italię to ja mało kiedy kursy mam, tak to żabojady najczęściej, spedytor tam ma układ, czasem do Anglii, ale nie lubię, a w tym Dover zajebanym, jak się na prom kolejka zrobi, to stoisz i kwiczysz. Zresztą patrz, tu wyjeżdżam, tak, Polska, no to Polska, wiadomo. U Niemca wbijam na autobana, tyle go widzę, potem Francja jak raz, też autostradami, byle do zjazdu. A na firmie to co ja zobaczę? Parking, z kwitami do biura, do łazienki, jak mają, żeby się jakoś tam obmyć i ryja oskrobać, i czekam. Ten kawał świata to czekanie tylko.

Ile? A to zależy, kolego. Zależy, jak trafisz. Czasem parę godzin, a czasem i na weekend trzeba zostać. Najgorzej, że tam teraz te chuje awizacje mają. Ta moja spedytorka, pojebana, czasem jak te godziny ustawi, to ja nie wiem, jak raz. Na ten przykład mam być pod Neapolem za dwa dni. A tu jedna pauza, potem druga, czasem się na przejściu zakorkuje. I mam być w magazynie o siedemnastej w piątek. Zanim trafisz, zaparkujesz, do biura idę. Siedemnasta czterdzieści pięć. I chuj wielki. Siedzi taki buc i się drze: Domani, domani!, znaczy jutro. A, znasz włoski, to dobrze. I jeszcze: Che ore, che ore?!. To mu mówię: Siabadabada amore, i już wiem, że jak raz do poniedziałku postoję, bo domani sobota, a w soboty makarony nie robią.

No a co mam robić? Czekam. Klamka od prysznica ujebana, kibel zapchany, za przeproszeniem. Jakiś tam chleb i konserwy zawsze wiozę, ale też na miasto nie wyjdziesz, bo na stróżówce nie puszczą, że niby odpowiedzialności za towar pozostawiony nie biorą. A jak wiesz, wiozę jakieś AGD czy telewizory, to przecież jak raz plandeka pocięta, towar ojebany i ja mam płacić?! Za co? W imię czego? To siedzę, waruję. O, widzisz, laptoka wiozę, syn mi filmy zgrał jakieś, popatrzę trochę, pośpię. Do poniedziałku zleci. W lecie najgorzej. Jak tam mają trzydzieści pięć stopni, to w kabinie ze sześćdziesiąt. A silnika nie odpalę, żeby klima chodziła, bo szef paliwo z kilometra rozlicza.

Czasem jak nas kilku czeka, to se pogadamy, grilla zrobimy gdzieś w cieniu naczepy, wypijemy. Z Turkami fajnie, dobre chłopaki są, nawet po polsku mówią trochę, zresztą po rusku też się idzie dogadać. To wtedy i na miasto do marketu można pójść, bo inni przypilnują, zakupy zrobić, coś dla dzieciaków wziąć, pamiątkę jakąś. Poczekaj…

 Mobilki, mobilki, na Radomsko czysto jest?

 …kszzz…

 Ale kolego, z której strony?

 …kszzz…

 Jak się jedzie czy jak się wraca?

 …kszzz…

 Jak się jedzie, kolego, od Łodzi. Spokój?

 Spokój, kole… kszzz…

Tam dopiero za wiaduktem stoją, ale to misiaczki, osobówki łapią.

 Dzięki, kolego, szerokości!

 No cze… kszzz… kolego.

No i tak to… Ale ci powiem, kolego, że ja za granicę i tak wolę. Fakt, dzieciaków nie widzisz, kobity też nie, bo to tak, patrz, z Francji do Portugali, z Portugali do Hiszpanii, tam ze dwa kółka jeszcze, potem znów do Francji, potem Niemcy i jak raz miesiąc mija. Starszy miał maturę to się esemesem dowiedziałem, że nie zdał. Tam magazyny, tu magazyny, jeden karabin. Ale kultura jednak inna. U nas to za psy kierowców mają. Najgorsze, kurwa, sobaki, w tych spedycjach.

No i co z tego, że dogadać się łatwiej? Z nimi? W Łodzi jest taki jeden, tam często zajeżdżam, bo granulat biorę do Bordeaux. Jak człowiek idę, mówię: „Wiem, spóźniłem się na rozładunek, ale może coś da radę”. Łypie spode łba: „Czekamy!”  mówi. To ja, wiesz, jak do człowieka: „Winko mam dobre, coś ten, dogadamy, jak raz?”. Kiedyś to, kurwa, nie wiem, chyba jakiś czynnik ludzki mu się włączył, bo pod rampę wziął. Cofam, ani odbojników, ani nic, chłopaki z magazynu stoją i wołają: „Dawaj, dawaj!”. To cofam. „Jeszcze, jeszcze!”. Jadę dalej i nagle jak kurwa nie zgrzytnie! Lewy migacz poszedł się jebać. A oni tylko: „Ażeś się pan wpierdolił”. Jak sami mnie kierowali! To już musiałem z własnej zapłacić, jak raz.

I tam taki na magazynie jeden wózkowy jeździ, czorny na łbie. Też mu raz dałem winko, francuskie, bo to taki niby brygadzista. Nie powiem, szybko zdjęli, załadowali. Zajeżdżam po tygodniu, ta sama ekipa, może dobrze będzie. Ni chuja! Menda w biurze pod rampę podstawił, ale idę tam, rozplandeczam, czorny do mnie: „Spierdalaj!”. „To ja ci wino dałem  mówię  czarna kurwo…”. A on do mnie: „Kwaśne było, duszkiem musiałem wypić”. Znów do biura i mówię kierownikowi, że jak tak można, a on, że teraz ma co innego na głowie. To mówię jak raz: „Bronisz czarnej kurwy!”. To się śmiał ze mnie i dopiero w nocy mnie zdjęli. I znowu pół dnia w plecy, mówię ci…

A… szkoda gadać z tymi naszymi.

Zresztą kiedyś, za komuny jeszcze, jak za młodego zaczynałem jeździć, taki żółciodup, to miałem do Syrii kilka kursów. Do Damaszku. To ja za te kursy sobie w domu z kobitą pięterko z pustaków wyciągnąłem jak raz, akurat teraz se zięć styropianem dociepli, bo to taki niby stryszek miał być, ale rury pociągniemy tylko i będą mieli. Ale, ale, właśnie, jak byłem w tej Syrii, to się z takim naszym kierowcą poprztykałem. Bo kolejka, ja byłem wcześniej, on, że niby jeszcze wcześniej, ale wjechał, jak spałem, tak to przecież bym go widział. No i awantura, dzik był wielki, jak mi strzelił w mordę, to ledwo wstałem. No i tak to, trzy i pół tysiąca kilometrów przejechać, żeby dostać w pysk od najebanego Polaka. Nasi najgorsi. Jak te, kurwa, trzmiele.

Jak czemu trzmiele? A bo to buczy jeden z drugim, a mleka i miodu ni chuja nie daje. To po co to takie? Pewnie, jak chcesz, to pal. Okno uchylę. Ja to już osiem lat nie palę, od kiedy żeśmy do Schengen weszli. Kiedyś na bezcłówkach to się fajki opłacało, mi po dwie ramki dziennie schodziły. Ale i śpię lepiej, kaszlu nie ma. Tak to człowiek z nudów palił. Droga, kierownica, nudno… O, patrz, patrz, patrz!

Grzybiareczki kochane stoją. Dobre, nie? Takie kiecki krótkie w taki mróz. To ci powiem, że nigdy nie wiedziałem, czemu je tirówki nazywają. Jakby ktoś się TIR-em chciał do lasu wpierdalać. Głupek jakiś chyba. Na parkingach na radio wywołujesz i jak raz podjeżdżają. Ale to wiesz, tak między nami. Jak się kilka tygodni kobity nie widzi, no to co, co zrobisz, pauza jest, ile w tego laptoka można patrzeć?

A jeszcze z tą Syrią. To jak tam pierwszy raz jechałem, to był chyba osiemdziesiąty czwarty… Czy piąty? Czekaj… Nie, dobrze, osiemdziesiąty czwarty. Tak, bo to jak syn mi się urodził. Czwarty, czwarty. To wiesz, ani telewizora, ani laptoków jeszcze. I jakoś tak na chybcika, jak raz, wzięłem se jedną kasetę. Boney M. I tak słuchałem w te i nazad i tam, no co miałem, jak radio nie łapało? I teraz patrz:

Rararasputin lower of de raszynkłin

derłos akat dat rilyłos gon

rararasputin ruszys grejtestlowmaszin

itłos a szejmhał hi kerid on

Ni chuja z tego nie rozumiem, ale po trzydziestu latach pamiętam, aha!

A co tam u was się dzisiaj działo na magazynie? Wizytacja? Bo tak długo to jeszcze nigdy nie było.

Aaa, właśnie, bo pytałem tego łysego… on to fajny chłopak jest, kumaty taki. To mówi: „Teraz mamy obsuwę, bo jeździmy przepisowo, bo jest audyt zewnętrzny. Ale po czternastej idą na obiad, to dajemy na pełnej kurwie i wyjdziemy na prostą”. No i fakt, po szesnastej mnie zarzucili. No dobra, grunt, że jedziemy, jak raz.

Dobrze, że chociaż weekend jakiś spokojny był w miarę. A, nie mówiłem ci? U szwagra byłem, pobudował się pod Łodzią, przed Nowosolną jeszcze. Dobrze zarabia, jego kobita też, znaczy siostra moja, księgową jest i kabony lecą. A on se umyślił, jak raz, że owce będzie hodował. Mirek tego haka nie miał, to rozumiesz, pod moją wektrę podpięłem przyczepkę, owieczkę wsadził i jedziemy. Jeszcze na stacji, tam na tym Szelu, jak się na Mileszki leci, flaszkę kupiłem i jedziemy. Dwadzieścia minut, bo ten Włodek zaraz za rozjazdem chałupę postawił i tam trzyma te kozy dwie i barana. Ten Włodek wyszedł, zapoznałem ich, rozumiesz, baran w zagrodzie był, już czekał, lufa-lufa, ja to tam wiedziałem, że nie, bo jak z powrotem? Czekaj, muszę odebrać.

 No?

 

 Nie zajadę, w Częstochowie jestem, no jak? Kup jej coś.

– …

 Oj, chuj wie, no nie wiem. Buty lubi. Kup jej buty. Tak, oddam. Takie na misiu tylko. Jadę. Cześć.

No. Na czym ja… A! I oni jeszcze lufa-lufa. No i dawaj, targamy owieczkę do zagrody, a beczy, a kopie, już zniuchała, wiesz, kutasa. Postawilim, cała tak dyga, wiesz, baran patrzy. Oni lufa cyk, pod te młode, jak raz. A ten baran, jak nie weźmie i leeeci na owieczkę. Ale nie do zdupcenia! Jak rogiem tryknął, tak poleciała na płot, a ten chuj ją jeszcze raz! Mirek kurwuje, Włodek barana woła, ale se tam może. Wyjęli owieczkę, ale już nie było po co. Zatrykał. A kurwowali! Młodych nie będzie, owieczka zmarnowana… I jeszcze mi Mirek za te flaszkę to powiedział, że chyba ochujałem, że mi odda. Teraz całą trasę będę jagnięcinę wpierdalał. Co? Nie, dzięki, zaparzyłem se w termosie. A koli to nie piję, chyba że czasem, jak brat łychę przyniesie.

Wołoszańskiego lubię posłuchać, jak tu u nas jeżdżę. Na Zetce chyba leci. Mądrze chłop gada. O Specnazie i CIA. Jeeeebani, ale nas ruchali, gdzie się dało, co? No nie? Sikorski, Kennedy, Narutowicz.

Jak nie Narutowicz? Kolego, młody jesteś, mało wiesz. To to samo ścierwo było, zabijali, jak leci. Oni chcą, kurwa, destabilizacji. I robią to, rozumiesz? Ty i ja to chuja się znamy na tym, zresztą mniejsza. Czekaj, tu zjadę, bo kolega ma stację, opałowego mi wleje, fakturę wystawi jak za normalny. Siedź, zapal sobie. Tylko za okno nie strząsaj teraz!

Dobra, jedziemy, do Katowic ze trzydzieści zostało. O, tu patrz, po lewo, kiedyś się tu często ładowałem. Ale raz to było niedobrze. Wiozłem, rozumiesz, taką wełnę mineralną z Węgier. No nie powiem, jebało jak z dupy misia. Podjeżdżam, a oni, że nie załadują lodówek, bo chłopaki mdleją na naczepie. Dobra, pojechałem na myjkę, wracam. Dalej jebie. Kawę rozsypałem, to wchłania dobrze, odstałem dobę. Przyszli, poniuchali  ni chuja. Ta moja dzwoni ze spedycji, żebym dał w łapę. Ale już noc, siedzi jakaś sierota, jak raz, w biurze, ja mówię: Wrzućcie mi tylko ten sprzęt i wyjeżdżam, na co komu kłopoty?”. Też miał wyjebane chyba. Mówi: „Dobra, dawaj pod rampę”. Podjechałem, wchodzę na magazyn, a to, wiesz, sierpień był, jak raz. I mi krzyczą: „Gdzie, kurwa, w sandałach, kryte obuwie musi być!”. Poczekaj…

 Mobile, koledzy, wiozę przyjaciela serdecznego na Kraków, przejmiecie na rondzie?

 …kszzz… Spoko loko… kszz… Za Kogutkiem go wysadź. Opis? …kszzz…

 Z torbą, w skórze. Broda. Swój chłopak, dobre kursy mi daje.

 …kszzz… Damy radę, kolego. Przejmiemy …kszzz…

To masz transport. A, no i co? No i założyłem te, kurwa, jebane gumofilce, bo co innego wozić w sierpniu? Sandały albo te takie. Automatu nie mieli, musiałem se sam kawę zaparzyć w słoiku po majonezie, jak raz. A jeszcze pytam: „Jakaś ulotka może, do pizzerii czy na kebab?”. To mi dali do sushi. No, bekę mieli, na szczęście szybko poszło. A potem, jak wyjeżdżałem, to jakiś taki mnie wkurw złapał. Nie wiem, upokorzenie, czy jak. Szlaban im złamałem. Spierdoliłem. I chuj. Teraz tu już nie jeżdżę.

No, jak ci mówiłem na początku. W dupie nas mają, kierowców. Jakbyśmy z innej planety byli. A to moja córka, patrz, a to syn, ze wnuczkiem. Ja tu ich, myślisz, że po co zdjęcia wożę? O, jest rondo. Stajemy. Łap taką czerwoną scanię, chłodnię. To mój kolega, on do Krakowa jeździ i cię zabierze. Czołem!

 Czołem! Szerokości!

 He, he, he.

(trzask!)

 Cześć, to o tobie Grzesiek mówił? Dawaj, dawaj, wsiadaj szybko, bo tu zakaz jest!

 

Robert Popielecki (ur. 1974), scenarzysta, kucharz, logistyk. Nie cierpi kolekcjonerstwa i brukselki. Lubi podsłuchiwać.

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce lub konfiguracji usługi.